Kupiłam dziecku książkę.
Przyznam - nie zaglądałam w księgarni do środka, bo książkę znam, sama wiele razy czytałam, więc po co? A chciałam młodemu zaordynować lekturę bardziej stosowną do jego wieku, niż komiksowe mordobicie BatSpajSuperMana. Czy jak im tam.
Okładka zachęcająca. Autor. Tytuł. Żadnych złowieszczych zajawek. Otwieram, niestety już w domu, i co ja widzę?
Czyli, że teraz dzieci już w ogóle nie muszą myśleć? Może nawet nie powinny? Na litość boską - po co te wszystkie lektury z łopatologicznym omówieniem treści?! Jak dzieciak ma się nauczyć rozumienia czytanego tekstu, jeśli ma na chama podane, co powinien z lektury zapamiętać?
Kiedyś od interpretacji książki, od jej omówienia, był nauczyciel. Nauczyciel, który zmuszał oporne mózgi małolatów do intelektualnego wysiłku. Zachęcał do odkrywania meandrów literatury. Pobudzał ciekawość. Prowadził do czytania między wierszami. Teraz mamy bryk.
Bardzo mi przykro - moje dziecko tej książki czytać nie będzie. Nie w tym wydaniu. Poszukam mu oryginalnego tekstu, zmuszającego do rozumienia słów, które się czyta, i znaczenia, jakie ze sobą niosą.
Pała!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz