Trzeba było nie brać się za czytanie... Mąż na klasowym zjeździe z okazji jubileuszu. Potomstwo przed kompami. Cisza. Spokój. No to sięgnęłam lekkomyślnie po świeżo nabytą Chmielewską...
A potem było tak: "Mamo, to dzisiaj nie ma obiadu/podwieczorka/kolacji?". "Jo, dlaczego cię nie ma na skype? Ani nigdzie indziej?". "Kochanie - dzwonię trzeci raz i w końcu na dziecka telefon się dodzwoniłem. Wszystko w porządku???".
Skończyłam po północy. Trudno się oderwać od wciągającej książki. Zresztą - po co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz