Do niektórych książek wracam wielokrotnie. Tym razem mam doskonały pretekst, bo goniony do czytania BlueBoy zadaje mi zbyt wiele pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć. Nie pamiętam. Muszę sobie pamięć odświeżyć. I zastanawiam się, dlaczego po raz kolejny sięgam po Pottera. Bo przecież nie z powodu czarów. Mój absolutnie racjonalistyczny umysł
zdecydowanie nie poddaje się takim urokom. Nie ze względu na intrygę - chociaż ta poprowadzona jest całkiem znośnie. Za stara też jestem na egzaltację losami bohaterów, czy śledzenie z wypiekami na twarzy miłosnych perypetii nastolatków.
Z pewnością pociąga mnie wymyślony przez J.K. Rowling świat. W takim ściśle geograficznym znaczeniu. Gdzieś tam moja dusza wyrywa się do małych miasteczek, domów wypełnionych rodzinnymi pamiątkami i anglosaskiej lokalnej społeczności. Kameralne miasteczka z księgarnią i sklepem na rogu o wiele bardziej mnie kuszą, niż hipermarkety i dwupasmowe przelotówki. Ale myślę, że najbardziej przyciąga mnie coś innego. Coś, co ja zobaczyłabym w Ain Eingarp. Rodzina. Bo chociaż Harry jest sierotą, to od pierwszego tomu serii towarzyszą mu ludzie, bliscy mu ludzie. W szkole znajduje przyjaciół, którzy z biegiem czasu staną się jego rodziną. Wesleyowie praktycznie adoptują Harrego. Zakon Feniksa - bez względu na animozje między niektórymi jego członkami - daje poczucie wspólnoty. Nikt tak na prawdę nie jest samotny. I chyba to złudne poczucie przynależności do świata, w którym ludzie razem idą przez życie, jest dla mnie najbardziej pożądaną wartością. Nawet, jeśli trwa tylko tyle, co przeczytanie siedmiu książek.
Z pewnością pociąga mnie wymyślony przez J.K. Rowling świat. W takim ściśle geograficznym znaczeniu. Gdzieś tam moja dusza wyrywa się do małych miasteczek, domów wypełnionych rodzinnymi pamiątkami i anglosaskiej lokalnej społeczności. Kameralne miasteczka z księgarnią i sklepem na rogu o wiele bardziej mnie kuszą, niż hipermarkety i dwupasmowe przelotówki. Ale myślę, że najbardziej przyciąga mnie coś innego. Coś, co ja zobaczyłabym w Ain Eingarp. Rodzina. Bo chociaż Harry jest sierotą, to od pierwszego tomu serii towarzyszą mu ludzie, bliscy mu ludzie. W szkole znajduje przyjaciół, którzy z biegiem czasu staną się jego rodziną. Wesleyowie praktycznie adoptują Harrego. Zakon Feniksa - bez względu na animozje między niektórymi jego członkami - daje poczucie wspólnoty. Nikt tak na prawdę nie jest samotny. I chyba to złudne poczucie przynależności do świata, w którym ludzie razem idą przez życie, jest dla mnie najbardziej pożądaną wartością. Nawet, jeśli trwa tylko tyle, co przeczytanie siedmiu książek.
Pięknie napisane, zgadzam się z Tobą!
OdpowiedzUsuńJa Cię chyba jednak adoptuję :)
UsuńCzy tego chcesz, czy nie :D
hahah:D
Usuń